Cele 2024- podsumowanie półrocza
Postanowienia noworoczne- pamiętasz o nich jeszcze? Pewnie niektóre z nich troszkę się zakurzyły, więc czas sobie o nich przypomnieć.
Ja swoje cele na 2024 zawiesiłam na lodówce, ale z czasem zostały zasłonięte przed liczne prace plastyczne mojego dziecka. Chciałam zrobić rachunek sumienia po pół roku. Mamy sierpień, więc trochę się spóźniłam, ale ważne, że ich totalnie nie porzuciłam. Nie ukrywam, że złapał mnie mały stres i mrowienie w brzuchu, kiedy miałam odsłonić tą małą karteczkę. W sumie to nie taką małą, bo liczy około 6 punktów. Okazało się, że jak na moje obecne warunki życiowe nie jest aż tak źle. Dziś podzielę się z Tobą moimi wnioskami odnośnie celów językowych, o których pisałam w styczniu.
Italiano
Tak jak wspominałam w styczniu, do języka włoskiego miałam już kilka podejść. Zarówno lekcje w szkole językowej, jak i samodzielna praca w domu. Mimo, że język ten jest bardzo podobny do hiszpańskiego, który jak wiesz jest moim konikiem, to nauka włoskiego do tej pory szła mi dość opornie. Teraz było nieco inaczej.
Obrałam sobie cel– porozumiewać się na wakacjach po włosku. Korzystałam z samouczka, wideo na Youtube oraz z aplikacji na telefonie. Nie będę kłamać. Były miesiące w tym półroczu, kiedy nie zajrzałam do żadnych materiałów. Systematyczność leżała. Nie chcę być dla siebie zbyt surowa (a zazwyczaj tak siebie oceniam), bo miałam dużo na głowie i co chwilę dopadało mnie przeziębienie.
Dobra, do konkretów. Jak i czego się uczyłam biorąc pod uwagę obrany cel?
- uczyłam się na pamięć całych zdań, których zamierzałam użyć w sklepie, kawiarni, taxi, czy hotelu;
- wybierałam na Youtube video, gdzie lektorzy mówili wolniej i wyraźniej;
- w gorszym momencie, nie chcąc robić kolejnej przerwy od nauki, pykałam 5 minutowe quizy w aplikacji;
Ostatecznym testem mojej nauki miał być pobyt we Włoszech. Jak wypadłam?
- powiedziałam taksówkarzowi dokąd i za ile chcemy jechać;
- zamawiałam codziennie rogaliki pistacjowe, lody, granitę, kawę i inne pyszności;
- odbyłam „small talk” z panem, który mieszkał w naszej kamienicy;
Czy robiłam błędy w wymowie? Tak. Czy robiłam błędy gramatyczne? Pewnie tak. Czy mówiłam „Kali być”? Tak. Czy ktoś zwrócił mi uwagę albo krzywo spojrzał? Nie.
Dlatego uważam cel za osiągnięty. Nie były to wyżyny moich możliwości, ale ważne że próbowałam. Czasami zdarzyło mi się wspierać angielskim, ale to też nic złego. Ważne, że sobie poradziłam.
A o tym jak pokonałam blokadę w mówieniu i po prostu nie bałam się mówić, napiszę kolejnym razem.
Angielski z dzieckiem
W styczniu, kiedy postawiłam przed sobą cel wprowadzenia angielskiego do komunikacji z dzieckiem, nie byłam pewna czy mi się uda. Tak jak wspominałam, od jakiegoś czasu mała odmawiała jakiegokolwiek kontaktu z angielskim. Za każdym razem jak usłyszała ode mnie angielskie słówko albo chciałam obejrzeć wspólnie bajkę w oryginale, to zaczęła się złościć i powtarzać, że angielskiego uczy ją pani w przedszkolu, a ja nie muszę. Mimo to, postanowiłam spróbować.
Co się okazało? Jak każde dziecko (w sumie dorosły też) potrzebowała metody małych kroczków. Ale takich naprawdę małych. Dla mnie to był mały kroczek, a dla niej ogromniaste kroczysko. No cóż, taka ze mnie ambitna matka. Kiedy w końcu zrozumiałam, że nasze wizje małych kroczków są zupełnie inne, wszystko zaczęło iść w dobrą stronę.
Od czego zaczęłyśmy? Od piosenek, bo przecież muzyka łagodzi obyczaje. Zaczęło się od jednego utworu, który przez jakiś czas wałkowałyśmy codziennie po kilka razy. Kwestia: „What can I say except for you’re welcome” śniło mi się po nocach. Jeżeli jesteś fanem Disney’a, to może wiesz o jaką bajką chodzi. 😉
Następnie wróciłyśmy do ulubionych bajek po angielsku. Oczywiście nie udaje się za każdym razem. Są dni, kiedy słyszę odmowę przy oryginalnej wersji i wtedy odpuszczam. Nic na siłę.
Dołożyłam do tego jedno (lub więcej, jeżeli się uda) słówko lub zdanie dziennie. Czasami zapamięta, czasami nie. Ważne, żeby nie zarzucić dziecka od razu większymi partiami/dialogami/kwestiami, bo nic nie rozumiejąc, zniechęci się. Ten błąd sama popełniłam na początku roku.
Jakie są rezultaty po pół roku?
Co jest dla mnie kluczowe, pokonałyśmy niechęć do angielskiego. Wróciły bajki po angielsku oraz powoli wracamy też do książeczek anglojęzycznych. Jak wspomniałam wcześniej, w zabawie wplatam maksymalnie jedno nowe słówko dziennie. Może efekty nie są spektakularne, ale jest postęp, a to jest dla mnie najważniejsze. Baby steps.
Dlaczego właściwie o tym wszystkim opowiadam?
Internet, social media, rozwój technologii, wszystko to wywiera na nas nacisk, że musimy pędzić. Wszystko musi być na już. W tydzień masz opanować podstawy języka, zdobyć 1000 followersów, schudnąć 10 kg, przebranżowić się i przeczytać 10 książek. STOP! Nie od razu Rzym zbudowano.
Bądźmy dla siebie łaskawi. Przecież nie wszystko kręci się wokół nauki języka obcego. Do tego mamy pracę, dom, dzieci i jeszcze musimy pamiętać o zadbaniu o samych siebie.
I teraz myślisz, że jestem taka mądra? Sama ciągle się tego uczę. Sama sobie muszę to wszystko przypominać. Sama łapię się za głowę, kiedy wkurzam się, że nie upchałam tysiąca rzeczy w jedną dobę. Mamy tylko jedno zdrowie. Jedno życie. Dbajmy o nie. Cała reszta przyjdzie z czasem. Małymi kroczkami. Wielkie rzeczy składają się z tych malutkich, które na pierwszy rzut oka nie mają znaczenia.
Ale popłynęłam.
Teraz Twoja kolej. Pochwal się swoimi postępami z pierwszego półrocza. I pamiętaj, że nawet najmniejsze kroczki mają ogromne znaczenie.